Saturday 28 June 2014

:)

Dziekuje Wam Dziewczyny za wszystkie dobre slowa :)
Jestesmy juz w domu, co prawda tylko tymczasowo, wkrotce znowu wracamy do szpitala, jest niby zle... ale zawsze moglo byc gorzej, duzo gorzej. A przekonuje sie o tym dopiero w szpitalu, widzac dramat innych dzieci, innych rodzicow.
Mimo wszystko zycie ma sens, zycie jest piekne. Musze w to wierzyc! Chce w to wierzyc!
Szykuja sie w naszym zyciu kolejne zmiany, duze zmiany, ogrrromne zmiany.
Wierze mocno w to, ze to zmiany na lepsze, mimo sporej dozy ryzyka.
Bez ryzyka nie ma zmian na lepsze, wiec ryzyko musi byc.



Thursday 19 June 2014

Czy dla odmiany nie mogloby byc dobrze??? ;(

Mlody znowu w szpitalu.
Jest zle.
Zawsze jest tylko zle.
A raczej coraz gorzej.
Sa kroplowki, antybiotyki, leki, igly, badania, zabiegi, testy.
Jest czekanie, stres, niepokoj i wielka niewiadoma.
Serce popekalo mi na milion drobnych kawalkow.
Peka mi kazdego dnia od nowa.
W takich chwilach chcialabym mu uchylic nieba.
Chcialabym dac mu wszystko, caly swiat.
Milosc calego swiata i radosc po horyzont.
Chcialabym zeby mial wszystko o czym tylko moglby sobie zamarzyc.
A nawet wiecej.
Ale przede wszystkim chcialabym, zeby mial zdrowie.
Bo to najwazniejsze.
Najwazniejsze, a jednak nieosiagalne.
I dlatego te lzy... ;(



Tuesday 17 June 2014

Zwierze w domu???

Odkad siegam pamiecia, w moim dziecinstwie zawsze bylam otoczona zwierzetami, ktore wowczas uwielbialam. Uwielbialam je glaskac, nosic na rekach, bawic sie  znimi, obserwowac, przechwialac sie swoim pupilkiem przed kolezankami,  karmic, sprzatac klatki i akwaria.... Te dwa ostatnie punkty, niestety tylko wtedy kiedy JA mialam na to ochote. 
Czyli wiekszosc obowiazkow wobec "moich" zwierzat spadalo na rodzicow, co z perspektywy czasu wydaje mi sie nie fair.
Przewinely sie przez moj rodzinny dom wszelakie zwierzeta. Byly psy i koty, byly papugi i kanarki, byly rybki, zolw, chomiki... Byla wiec siersc, piora, halas, smrod, ale dla mnie jako dziecka wygladalo to zupelnie inaczej: Dla mnie byla radosc i zabawa. 
Wspolczuje moim rodzicom mojego punktu widzenia.
Podziwiam ich, ze byli w stanie znosic taka postac rzeczy i akceptowac zachcianki dzieci.


Teraz sama mam dzieci, ktore, hmmmm, zaczynaja interesowac sie zwierzatkami! No masakra, prawda?
No bo ja zainteresowana zwierzetami juz nie jestem.
Zwierze w moim domu? Zwierzeta w naszym domu?  Smrod? Halas? Siersc? Piora? Sprzatanie? Wyprowadzanie na spacery? I to wszystko mialoby sie odbywac pod naszym dachem?
O nie.... Co to to nieeeeee....
A wakacje? Jak niby mielibysmy jechac na wakacje? Co zrobilibysmy z tym kudlatym kundelkiem czy tez rozwrzeszczana papuzka? No bo przeciez nie wzielibysmy ze soba, no bo niby jak? do samolotu???



A kto mialby sprzatac i na spacery wyprowadzac? Ze niby JA??? Ale dlaczego jaaaaa??? Przeciez ja nawet nie chce miec zwierzatka!!!
Z mojej strony to mega egoizm. Ale czy tylko egoizm? Moze egoizm z domieszka rozsadku?

Dzieci bylyby wniebowziete, a jakze. Ale na dluzsza mete posiadanie zwierzatka wszystkim nam wyszloby chyba na niekorzysc.
Jak niby mielibysmy jechac na te zarezerwowane juz wakacje pod palmami? Ze zwierzakiem?
 Hahhha.... 


A moze taki piesek by zadowolil moje dzieciaki??? 


          
Jesli tak, to moglibysmy isc na kompromis.

Wyobrazacie sobie zwierzatko we wlasnym domu?  A moze juz macie zwierzatko?



Friday 13 June 2014

Nic dodać, nic ująć :)))

Scenka podczas obiadu:


Trzylatek ubrudzil sobie rączkę buraczkami i mowi:


Trzylatek:     - Mami zobac, mam klew na lącku!!!
Pieciolatek:   - Oooo! Klew!!! telas musis iść do spitala!
Trzylatek:     -Nie musem, mami placuje w spitalu to umie naplawiać loncki! 
Pieciolatek:    -To mas scęście, ze cie mami naplawi!



Aaaach, nic dodać, nic ująć :)  Jakie to mile uczucie, ze moje chlopaki tak we mnie wierzą :)))




Wednesday 11 June 2014

"Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć."

Tak mi smutno , ze "ja pierdziu"... :(
I w dodatku poglebiam ten marny stan duszy sluchajac mega smutnych piosenek.
Nie potrafie wziac sie w garsc.
Nie mam sily byc silna.
Nie che mi sie juz. Nic mi sie nie chce.
Chceeee wakacji.
Wakacje beda, pod palmami, juz zarezerwowane :)))
Ale nawet to nie wyciagnelo mnie z dola.
Nawet fakt, ze zdalam wszystkie egzaminy, fakt, ze juz praktycznie zakonczylam studia,
Nawet to, ze pije sobie wlasnie z mezusiem najlepszego drinka pod sloncem, ze dzieci spia... nawe to nie poprawia mojego dziwacznego humoru.

Praktycznie zakonczylam juz studia, pozostalo mi jeszcze kilka dni praktyk. Dalam rade. Ja. Tak, jaaa!!! Studia w Uk. Chciec to moc, a jakze.


Podobno:  "Kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć."  


No wiec mi sie udalo. Ale jakos nie moge z siebie wycisnac radosci. Nie mam juz sily. Studia mnie wyczerpaly.


Z pozytywnych askeptkow:
Udalo mi sie upiec biszkopta z galaretka, masa serowa i owocami.
Marzylam o nim od dawna.
Moje ciastunio marzen, mniaaam....

Mialo wygladac jakos tak:

 
  
czy wyglada??? chyba nie do konca.













Mogloby tez tak wygladac, ale nie wyglada:




Tak czy inaczej, wydaje mi sie, ze smakuje rownie dobrze :)

Dzieciom smakuje, mezowi smakuje, mi tez.

Wrzucilam do galaretki wszystkie owoce, jakie udalo mi sie kupic: truskawki, jagody, maliny, jezyny.


Smakuje troche jak wiosna, troche jak lato, troche jak moje dziecinstwo, jak slonce, troche jak szczescie i beztroska... moze mi sie udzieli... :)




Sunday 8 June 2014

Herbata z mlekiem??? Taaaak, poprosze!!! :P

Pierwszy raz natknelam sie na "toto" lat temu kilkanascie, kiedy po raz pierwszy zawitalam do Anglii na kilka miesiecy jako studenciak. Kolega Anglik zaproponowal mi herbate, chetnie sie zgodzilam, ale to, co mi podal przeszlo moje najsmielsze oczekiwania: bylo kremowe? beżowe? w kolorze kawy z mlekiem?
Nie wiedzialam co to bylo, smakowalo... napewno nie jak kawa, moze troche jak herbata, ale nie tak jak powinno.
Wypilam.
Nie, nie dlatego, ze mi smakowalo. Wypilam z grzecznosci.
Owe cos okazalo sie byc herbata z mlekiem.
Nascie lat temu bylo mi to dziwacznie obce, teraz wrecz nie wyobrazam sobie nie pijac herbaty z mlekiem kazdego dnia... Uwielbiam i juz!




A znacie moze "cream tea"?
Nie, nie jest to kremowa herbata. To jest ta sama herbata z mlekiem ale w towarzystwie "scones and cream", czyli takich slodkich buleczek , najczescej z rodzynkami,  z geeesta kremowa smietanka i konfiturka malinowa lub truskawkowa.
Nie jestem w stanie przekazac Wam smaku tego wynalazku, ale jesli nie jadlyscie a macie okazje zjesc, to nie czekajcie. By the way, najlepsze na swiecie "Cream teas" sa w Devonie...




A jak minal Wam weekend? Mam w pelni rodzinnie. Byla nawet rodzinna "cream tea".
I mimo, iz mam jakiegos dziwnego nieokreslonego blizej dola, bylo super. 
Moj dolek wiaze sie w wielka niewiadoma najblizszej przyszlosci... Nie lubie takiego stanu rzeczy. Chce, by minal jak najszybciej :(


Sunday 1 June 2014

Dzieci moje.... nie dostaly nic, a jednak...

Dzisiaj Dzien Dziecka. Co dostaly w prezencie Wasze dzieci???
Nasze nic.
Ano tak, zupelnie nic.
Uznalismy, ze maja juz wszystko. Maja autka male, srednie i duze, autka na baterie, na pilota, rowery, hulajnogi, pilki, klocki drewniane, klocki Lego, gireki wszelkiego rodzaju, miski, ksiazki, zolnierzyki, zwierzatka, dinozaury... wszystko, po prostu wszystko.
Maja slodycze, maja kochajacych rodzicow....czego wiecej mozna jeszcze chciec?

Wiec zamiast obdarowywac je kolejnymi zabawkami, spedzilismy wspanialy rodzinny dzien poza domem.
Bylismy w ogrodzie botanicznym. Ogrod botaniczny to dosc mylna nazwa, gdzyz  kojarzyc sie moze wylacznie z roslinkami, kwiatkami i drzewami. Tymczasem tutejsze ogrody botaniczne maja znacznie wiecej do zaoferowania. Sa wielkie place zabaw i inne atrakcje dla dzieci, jest sala balowa, sa rozne eventy typu wystawy, koncerty, imprezy, sprzedaz lokalnych warzyw , owocow i innych produktow...
Przede wszystkim jest to doskonale miejsce na piknik.

Siedzac sobie dzis na kocyku i zajadajac z dzieciakami i mezem pieczonego kurczaka zaciekawila mnie para siedzaca obok nas. Byli sami. Mieli na oko jakies 30 lat, siedzieli na kocu, popijali wode ze wspolnej buteki, rozmawiali i opalali sie.  Nikt nie zaklocal ich spokoju, robili to co chcieli i rozkoszowali sie tym pieeeknym slonecznym dniem.

Tymczasem my zmagalismy sie z naszymi malymi szalencami. A jest sie z czym i z kim zmagac, oooo taaak.
Kiedy my chcemy lezec w sloneczku i wypoczywac, oni chca:

  • isc ogadac papugi, "ale tak z blizsa a nie z dalsa zeby widziec jakie ocka majom",
  • isc na hustawki, ale "zeby nie byly zajete",
  • szukac slimakow w stawie,
  • ogladac rybki i "kalmic lypki kamieniami ale zeby jadly a nie otplywaly",
  • zeby "mami psycepila glowke ludzikowi Lego",
  • zeby Daddy puscil banki mydlane, ale "zeby nie pekaly na tlawie",
  • jesc kurczaka, "ale bez skolki i bez tluscu",
  • pic, "ale nie z duzej butelki tylko przez slomke i nie wode tylko socek",
  • sisi, "ale nie w ubikacji tylko pod dzewem",
  • kupe, "oooo, jednak nie chcialem kupy tylko dupcia pieldzi"
  • bic sie, o tego niebiskiego ludzika Lego, bo przeciez zaden nie che bawic sie bialym...
  • plakac, tez o ludzika, 
  • skakac nam po brzuchach, bo to fajna zabawa, 
  • zagladac do wozka ludziom obok, "na to bejbi co tak bzytko place"
  • zadawac milion pytan typu: "mami/dadi a co to jest?" , "a kto wyzucil ten papielek na tlawe?", "a co to za pani?" "a co ten pan lobi?" 
Wtedy zaczelam wspominac te czasy kiedy i my moglismy w spokoju lezec i opalac sie tak, jak ta parka obok....
I co??? Wcale im nie zazdrosilam... nic a nic.
Bo mimo tych wszystkich wymagan, ciaglego placzu i dogadzania  mamy teraz radosc, mamy sens zycia, mamy milosc, mamy szczescie. Mamy wszystko.   Koooooocham te dwie istotki najmocniej na swiecie!!!